Site Overlay
?>

Stan surowy otwarty

Artykuł powstał w ramach współpracy z wydawnictwem Kreator

wydanie 2/2012

Zniecierpliwieni długą i niekończącą się zimą z utęsknieniem wypatrywaliśmy pierwszych symptomów wiosny by móc kontynuować rozpoczęte jesienią prace. Z uwagą śledziliśmy prognozę pogody, tak żeby prace mogły być prowadzone przy dodatnich temperaturach. Jednak jak wiadomo, pogoda wiosną bywa kapryśna. Murarze stali w gotowości, a my wciąż wstrzymywaliśmy termin rozpoczęcia prac z obawy przed przymrozkami. By nie przedłużać już więcej robót postanowiliśmy zmienić w ostatniej chwili system murowania ścian na taki, który dopuszcza prace w temperaturach ujemnych. Jeszcze tylko szybka konsultacja z konstruktorem i ściany zaczęły piąć się w górę.

Zdecydowaliśmy się na cienkowarstwową zaprawę w piance, którą producent dopuszcza do stosowania w temperaturze do – 5 °C. Dodatkową zaletą tego rozwiązania był bardzo szybki postęp prac. W ciągu tygodnia mieliśmy już wzniesione zewnętrzne ściany parteru.

Niestety, czas, który udało się zaoszczędzić dzięki szybszemu murowaniu został szybko „nadrobiony” przez bardzo czasochłonne prace zbrojeniowe. Nasz dom w 1/3, a może i połowie stanowi żelbet. Zastosowanie go jest konsekwencją rozwiązań przestrzennych jakie chcieliśmy osiągnąć. Duży nawis nad tarasem został zaprojektowany bez podparcia słupami. Rozwiązanie to jest na pewno droższe od standardowych. Ponieważ jednak chcemy część ścian oraz stropu pozostawić jako surowe we wnętrzach, w przyszłości nie trzeba będzie ich tynkować. Mamy więc nadzieję, że chociaż część poniesionych nakładów się zwróci, a resztę zrekompensują osiągnięte walory wizualne.

Wracając do samego murowania. W pierwszym etapie zostały wzniesione ściany zewnętrzne parteru. W systemie, który wybraliśmy bardzo ważne było idealne wypoziomowanie pierwszej warstwy pustaków ceramicznych. Warstwę tą muruje się na tradycyjnej zaprawie i stąd jest tu możliwość wypoziomowania warstwy, podczas gdy następne pustaki są już kładzione  na cienkowarstwową zaprawę piankową, praktycznie „na styk” i nie ma już w związku z tym możliwości ewentualnej korekty. Trochę baliśmy się jak to będzie, ale ekipa była naprawdę bardzo dokładna i ściany zostały wymurowane wprost idealnie. Gorzej było z częścią ścian żelbetowych. Ze względów finansowych zdecydowaliśmy się na szalunek z desek, a nie systemowy. Pomimo naprawdę solidnie wykonanego deskowania przy tej masie ścian pod wpływem wibrowania betonu, szalunki, aż skrzypiały. W jednym miejscu doszło nawet do pęknięcia deski.

Kiedy mieliśmy już wszystkie konstrukcyjne ściany parteru ekipa zaczęła prace nad stemplowaniem, szalowaniem i układaniem zbrojenia stropu, który oczywiście też jest żelbetowy. Bardzo chcieliśmy, żeby wszelkie drobne otwory instalacyjne w stropie wykonać już na tym etapie. Jednak jak się okazało w późniejszym okresie i tak trzeba było jakieś otwory dodać, a inne w ogóle się nie przydały.

Prace zbrojeniowe przyspieszył fakt, że nie wykonywaliśmy na tym etapie monolitycznych schodów. Miały być zamontowane w późniejszym okresie podczas wykańczania wnętrz, jako lekkie drewniane stopnie oparte na dwóch belkach stalowych. Wspomnę, że spowodowało to wielkie zamieszanie podczas rozliczania transz kredytu. Bank nie chciał przyjąć do wiadomości, że schody mogą być wykonane później. Dla analityków jedyną słuszną opcją było wpisanie ich w harmonogramie zadań do etapu „stan surowy”. Niewiarygodne, ile papierków i oświadczeń od kierownika budowy wymagało zmienienie tej kolejności.

Po zabetonowaniu stropu przyszła pora na ściany konstrukcyjne piętra. Tu również były one murowane z bloczków ceramicznych oraz częściowo wznoszone jako tarcze żelbetowe. Dom w końcu zaczął nabierać ostatecznych kształtów. Jednak dopiero po całkowitym rozszalowaniu ścian i stropu, można było go w pełni obejrzeć.

Podczas gdy beton jeszcze dojrzewał, a strop podparty był lasem stempli murarze przystąpili do murowania ścian działowych piętra. Pozwoliło to uniknąć przerwy w pracach, a ściany działowe parteru zostały wymurowane  później, po rozszalowaniu stropu. Jak to zwykle bywa nie obyło się jeszcze bez małych korekt, przesunięć ścianek i otworów drzwiowych, pomimo dopracowanego projektu, a nawet zarysu projektu wnętrz. Ściany działowe wykonywane były tą samą technologią murowania co konstrukcyjne. Pojawił się tu problem połączenia ze ścianami konstrukcyjnymi, tak by zapewnić sztywność układu. Przy tradycyjnej zaprawie spoina jest na tyle szeroka, że można włożyć w nią kotwę – pręt zbrojeniowy. Przy zaprawie piankowej cienkowarstwowej brak tego miejsca i  musieliśmy zeszlifowywać pustak, tak by pręt się zmieścił. Było to znacznie bardziej kłopotliwe.

Przy murowaniu ścian sprawdza się zawsze zaskakująca reguła dotycząca postrzegania wielkości pomieszczeń. Kiedy stoimy na skończonej podłodze parteru, jeszcze bez ścian, wydaje się zwykle, że dom jest za mały. Dopiero ograniczenie ścianami powoduje, że pomieszczenia wydają się większe. My również mieliśmy takie wrażenie.

Po wymurowaniu wszystkich ścian na budowę przyjechały wiązary dachowe. Jak do tej pory postawienie ich było etapem sprawiającym najmniej trudności. Nasz dach zaprojektowany został jako stropodach wentylowany o konstrukcji drewnianej. Zmontowane na płytki kolczaste i zaimpregnowane w fabryce wiązary dachowe zostały postawione na pasku papy i murłacie. Cała operacja trwała zaledwie 2 dni i więźba była gotowa.

Bardzo długo zastanawialiśmy się nad rodzajem pokrycia dachowego. Przy dachu stosunkowo płaskim o kącie nachylenia 3 stopnie i otoczonym attyką mieliśmy do wyboru kilka opcji. Rozważaliśmy pokrycie dachu papą lub membraną dachową EPDM. W rezultacie postawiliśmy na nowocześniejszą opcję czyli membranę.

Na wiązary nabita została płyta OSB. Na płycie ułożono warstwę włókniny a na niej właściwą membranę. Została ona zamontowana mechanicznie oraz zgrzana gorącym powietrzem na zakładach oraz wokół wszystkich wywiewek i instalacji na dachu. Żeby uniknąć późniejszego ponownego wzywania ekipy montującej membranę zostawiliśmy kilka rurek wychodzących na dach. Przydadzą się one do wyprowadzenia późniejszych instalacji, na przykład anteny telewizyjnej oraz klimatyzacji. Dodatkowo już na tym etapie przygotowaliśmy stelaż pod zewnętrzne jednostki klimatyzacji, które mają stanąć właśnie na dachu. Dzięki temu klimatyzatory nie będą szpeciły ścian budynku.

Ponieważ dach jest otoczony ze wszystkich stron attyką trzeba było rozwiązać kwestię odwodnienia. Nie chcieliśmy prowadzenia rur spustowych w domu, tak jak często wykonuje się to w budynkach użyteczności publicznej z płaskimi dachami. Zdecydowaliśmy się na przepusty attykowe. Wymagały one niezwykłej dokładności wykonania.

Z perspektywy czasu jesteśmy zadowoleni z wyboru membrany dachowej. Ze względu na sposób montażu mamy pewność, że jest ona całkowicie szczelna. Ma też jednak pewne wady. Należy pamiętać , że łatwo ją uszkodzić ostrymi przedmiotami. Szczególną uwagę trzeba zwrócić osobom wykonującym obróbki blacharskie. Często nieświadomie mogą kompletnie zepsuć membranę tysiącami małych, prawie niewidocznych otworów powstałych na skutek chodzenia w obuwiu w które powbijane są opiłki metalu. Pamiętać należy również, że gdy pada deszcz i membrana jest mokra staje się niebezpiecznie śliska. My zastosowaliśmy wokół wyłazu specjalną nakładkę antypoślizgową.

Stan surowy otwarty wzniesiony został w dwa miesiące. W następnym numerze Kreatora 3/2012 opowiemy o izolacji cieplnej i przeciwwodnej w budynku.

Dodaj komentarz